top of page

    PROZA

Misja duszpasterska

(tekst powstał na konkurs z wątkiem fantastycznym)

 

Pierwsze promienie wschodzącego słońca, przylgnęły do wierzy świątyni, ześlizgując się swoimi językami, powolutku po murze. Delikatny powiew wiatru, niósł ze sobą słodki zapach kwiatów i kadzideł.

Na wieży kościoła stary, przygarbiony cyklop, wpatrzony w skraj lasu, nerwowo pykał swoją fajkę. Po chwili zerwał się na nogi.

 

- Na rany kłute najświętszej panienki!!! Nadchodzą!!!

- Nadchodzą? Widzisz ich? – zapytał wyrwany ze snu drugi cyklop, o mało nie spadając z pryczy.

-Ta! Do dzwonu! – rzucił do swojego kompana, po czym pochwycili za gruba linę, pociągając za nią raz za razem.

 

Jęk dzwonu spłoszył stado ukrytych, w wysokiej trawie, smoczych ważek, które w panice wzbiły się w powietrze, rozbijając się o siebie, co przykuło uwagę nadchodzącej procesji.

Na czele procesji szedł wysoki, barczysty cyklop, niosąc oparty o ramie wielki, drewniany krzyż. Zaraz za nim szła grupka harpii, z wiankami na głowach. W dłoniach trzymały wiklinowe koszyki wypełnione płatkami kwiatów, którymi hojnie obsypywały ścieżkę. Następne były nimfy, trzymając się za ręce śpiewały radosne „hosanna”. Za nimfami, jechał zdobiony powóz, ciągnięty przez dwie chimery, na którym siedział kapłan. Wpatrzony w drept maleńkich stópek nimf, uśmiechał się życzliwie, połykając czerwone winogrona. Podwójny podbródek i wyłupiaste oczy sprawiały, że wyglądał, jak gruby ropuch. Za rydwanem szli klerycy, uzbrojeni w pistolety maszynowe Uzi. Na końcu sunęły powolnym krokiem karły, fauny i inne stwory zamieszkujące las.

 

- Dłużej tego nie zniosę. Co za wstyd! Co za upokorzenie! – wysyczała jedna z harpii.

- Ciii! Zamknij się i syp kwiaty! Przysporzysz nam problemów! – uspokajała ją reszta.

- Nader burger bzdziagen ender pozer, kurwa mac!

- Gadaj po chrześcijańsku. Wiesz, że język tartaru jest zabroniony. – przerwała jej harpia idąca obok.

- Spójrzcie na siebie! Wy tchórzliwe suki! Powinnyśmy brodzić w ich krwi, a nie im usługiwać!

- Zamknij się! Nie jest przecież tak źle.

- Powiedz to nimfom. Ty nie jesteś jak one, obłapiana przez tego grubasa. A tak swoją drogą. Zastanawia mnie, czy gdyby ich nie było tutaj, czy ten tłusty zbok zająłby się naszymi ptasimi zadami? Ile ja bym dała, by rozorać jego gardło!

- Ciii!!! Przestań! Zapomniałaś już, co stało się z centaurami?

- Oni chociaż walczyli. Zginęli w chwale. Sława im za to!

- Przez ciebie nas wystrzelają, albo wyślą do sektora niewiernych.

- Pfff... Sektor niewiernych? Masz namyśli te obozy pracy na wschodzie? Ci co jakimś cudem uciekli mówili, że byli zmuszani do całodziennej, ciężkiej pracy. Coś na okrągło wydobywali z ziemi.

- Co wydobywali? – zapytała jedna z harpii.

- Nie wiem! Nikt tu wcześniej nie grzebał się w ziemi. No może poza krasnoludami, ale u nich uchodziło to za schorzenie... Sektor niewiernych! Już wolałabym miłosiernie dostać kulkę w łeb!

 

Wrota świątyni ustąpiły ze zgrzytem, a na progu stanął przygarbiony cyklop.

- Szczęść boże. – ukłonił się przed kapłanem.

- Szczęść boże. Szczęść boże. – odpowiedział kapłan. Wszedł do środka, a za nim reszta procesji. Gdy wszyscy już zajęli swoje miejsca kapłan zaczął kazanie.

 

- Musimy walczyć. Słyszycie? – ciągnęła harpia.

- Giganci nie dali rady. Ich pociski, wyrzucane z maszyn, rwały ich ciała na strzępy. Wiec co my możemy?

- Wiem, ale na pewno jest jakiś sposób, bez swojej broni byliby bezradni. Pieprzeni ludzie i ich misja duszp..., duszpa..., duszpar...

- Duszpasterska moja droga, duszpasterska.

- I spójrzcie na ich boga – wzrok harpii powędrował na drewniany krzyż, wsparty na ramieniu cyklopa, stojącego w pierwszym rzędzie. – Chuderlawy człowieczyna przybity do drewnianego krzyża, żałosne! Nie ma kłów, pazurów, ni błyskawic w dłoniach. Nie posiada nawet ich plującej żelazem broni! Naprawdę żałosne! Spójrzcie na tego cyklopa, niegdyś ciskający głazami mocarz, parszywy zdrajca. Dołączył do ludzi jako pierwszy za miód pitny i tytoń.

- A tak w ogóle skąd przybyli ci ludzie? – zapytała jedna z nimf.

- Skąd i jak przybyli ludzie, tego nikt poza nimi nie wie. Najpierw przybyła mała grupka, ale zostali rozszarpani przez chimery, które zasmakowały w ich mięsie.

- Ciiii... nadchodzi kapłan!

 

 

- Ciało Chrystusa. – rzekł kapłan, po czym położył waflowy krążek na owrzodziałym języku cyklopa.

Ten widok sprawił, że prawie zwymiotowała. Czuła, jak uginają się pod nią nogi. Uczucie paniki i wstrętu dusiło ją, jak zaciskana na szyi pętla. Chciała uciec, biec przed siebie, nie oglądając się.

Zaraz moja kolej – pomyślała.

Reszta harpii czuła to samo, bowiem spoglądały na siebie z niesmakiem.

Kapłan z każdą minutą był coraz bliżej.

- Ciało Chrystusa.

Widok Uzi przy boku kleryka, stojącego obok kapłana, pomógł jej się przemoc by otworzyć usta.

Rozchyliła usta, zamykając mocno oczy.

Chłód delikatnych palców kapłana rozlał się na jej wargach. Uderzył w nią zapach jakiego wcześniej nie znała. Słodka gorycz pitnego miodu, wymieszana z ostra woda kolońska. Nie otwierała oczu przez dłuższą chwile, napawając się nowo odkrytym zapachem.

Nie było aż tak źle. – pomyślała. – Może rzeczywiście, tak jak mówią inni, nie ma sensu walczyć z ludźmi.

Opowieść wigilijna

(tekst napisany na konkurs świąteczny)

 

Nie-na-wi-dzę świąt! Właściwie nigdy ich nie lubiłem.
Czas braku przestrzeni. Ścisku. Dwunastu pokładów wtłaczanych, wpychanych na siłę. Udeptywanych jeden po drugim. Spadają, blokują. Zabierają oddech. Osiadają na grzbiecie, miażdżąc. Morderczą mieszanką, co choć smakami kontrastuje, jest prawdziwą torturą. 

Zaczyna się niewinnie, kiedy to waflowe kawałeczki spadają lekkostrawnym puchem, powolutku niczym pierwsze płatki śniegu.
Lecz wbrew pozorom, jest to tylko zapowiedzią najgorszego. Takim złym omenem.
Bowiem zaraz za nimi leci książę wigilijnej wieczerzy - karp. Zsuwa się ospale wraz z dziesiątkami drobnych ości wbijających się w me ciało, czyniąc ze mnie siedmiometrowego jeżozwierza.  
Potem to już loteria, choć przeważnie kolejną przewidzianą atrakcją jest śledź, wręcz skąpany w occie. Który jakże swędzi i piecze. Ile ja bym dał za kieliszeczek czegoś mocniejszego wtedy, by złagodzić tę żrącą konsystencję.

Hej! Jest tam kto na górze? Żywiciel! Rybka lubi pływać!

I wtedy jak na zawołanie, spływa na mnie swą posoką barszcz czerwony. Farbując me ciało, czyniąc ze mnie bordową, kolczastą glistę. 

Ej! Ty! A miodu i pierza dla mnie nie przewidziałeś?

Jakie to upokarzające. Jakież to bestialskie. Mój żywiciel ma bardzo specyficzne poczucie humoru.

I do tego ten hałas. I do tego to ich kolędowanie! Czy oni muszą tak ujadać? Czy oni muszą tak wyć?

Ciszej tam! Do cholery! Burczenia w brzuchu chciałem w spokoju posłuchać!

A następnego dnia! Wzdęcia! Wiatry! Oszaleć idzie w tych przeciągach! Dziwne, że jeszcze do jelita grubego mnie nie przedmuchało.
 
Ajjj... Ci kręgowce! Przeprowadzki mi się zachciało. Jakby mi źle w bezkręgowcu było! I po co się było tak śpieszyć, z tym cyklem rozwojowym? Po co?

Czasem żałuję, że nie narodziłem się w układzie pokarmowym krowy. Niczym gąsienica pełzałbym po przeżutych łąkach, beztroski i wolny jak motyl.
Ja – piechur jelita cienkiego - tasiemiec, filozof, asceta. Nie mogąc znaleźć swojego ogniwa w łańcuchu pokarmowym. Sunę powoli, wieczny pielgrzym po nieskończoność. Taa...
  
Powiem tyle. Święta to najgorszy okres w moim życiu. To rytuał nie umiaru. To zamach na moją prywatność. To nagonka, przed którą nigdy nie jestem w stanie uciec.

Wdowa

 

- Ten pieprzony baniak waży chyba z tonę! – zaklął Waldek, poprawiając paski opryskiwacza wrzynające mu się w ramiona, następnie podpompował go za pomocą zamontowanej z boku kanistra dźwigni i ruszył wzdłuż rządka młodych krzaków ziemniaków, polewając je obficie brunatną cieczą. Słońce, mimo wczesnej pory, paliło całą swą mocą. Chłopak zatrzymał się, podniósł głowę i otarł pot z czoła. Stał tak przez chwilę, wlepiając wzrok w głąb podwórka wdowy po Morciaku. To jest mój szczęśliwy dzień – pomyślał, zrzucił opryskiwacz z pleców na ziemię i zanurkował w głęboką trawę, podczołgując się powolutku pod zwalone drzewo przed domem wdowy.

 

Ubrana w długi, zapinany na guziki fartuch kobieta, wciąż trzymając w ręce korbę od studni, pochwyciła za wiszące na łańcuchu, po brzegi wypełnione wodą wiadro, po czym przelała ją do wielkiej blaszanej miednicy stojącej na ziemi. Chłopiec szeroko się uśmiechnął, świadom czekającego go widowiska, a jego ręka powędrowała do spodni.

 

Wdowa budziła wiele kontrowersji. Pojawiła się znikąd, niewiadomo kiedy. Wielce różniła się od ludzi mieszkających we wsi. Wielka pani z miasta, w której zakochał się wiejski, dużo młodszy od niej chłopak, po czym zabrał ją do siebie. Bogobojni i prości miejscowi nie przepadali za nią, mieli ją za wiedźmę i dziwaczkę. Wiecznie czarno ubrana, zawsze w ręku z książką bądź z pamiętnikiem z którym nigdy się nie rozstawała, prawie nie odzywała się do nikogo. Zawsze myślami gdzieś daleko, rozmarzona, unikała ludzi. Mówiono o niej różne rzeczy. Wciąż była tematem plotek. Jedni mówili, że widywali ją nocą w stajni, gdy przechadzała się zupełnie naga miedzy końmi. Drudzy, że odprawia nieustannie jakieś pogańskie rytuały, tańcząc wokół palonego w sadzie ogniska. Ksiądz proboszcz z miejscowej parafii twierdził, że to czarownica, samemu diabłu obiecana. I gdy razu jednego, po kolędzie z ofiarą chodził, i do drzwi zapukał, tylko w czarnej koronkowej podomce, na pokuszenie go przywitała. Nawet ojciec Waldka zawsze nosił ją na języku i powtarzał chłopcu, żeby się trzymał od takich jak ona z daleka, bo to baba próżniak, do niczego nie zdatna. Nie ugotuje, przy domu nie zrobi, a o pracy na roli to już w ogóle nie było mowy. Do tego jeszcze jałowa pewnie, bo Morciakowi potomka przez te lata nie dała. Tylko mąż kochał ją nad życie. A wszelkie ataki na nią odpierał i nie dopuszczał słów krytyki pod adresem małżonki. Ludzie twierdzili, że go zaczarowała, że to urok jakiś był. Gdy zginął kilka lat później w wypadku, wdowa sprzedała cały dobytek, zostawiając tylko dom, kawałek ogrodu i podwórko.

 

Kobieta powoli rozpięła fartuch i zsunęła go z ramion, odsłaniając duże, jędrne piersi, brzuch i gładko wygolone łono. Lniany fartuch ześliznął się po jej bladym ciele, opadając lekko na porastającą okolice studni gęstą trawę. Schyliła się by namoczyć biały, niewielki ręcznik, po czym wyżęła go delikatnie nad miską. Oparłszy stopę na betonowej obręczy studni, zaczęła nim obmywać swe ciało, co chwila płukając go w zimnej, czystej wodzie. Począwszy od szyi, schodziła na coraz niższe partie ciała: na ramiona, piersi, pachy, powili i subtelnie rozciągając lodowatą wilgoć ręcznika na swej skórze, kropelki wody spływały po jej brzuchu, wzgórku łonowym i nogach. Jej ciało szybko pokryła gęsia skórka, a sutki poczęły sterczeć, mocno rysując się na jej wielkich piersiach.

Ukryty za zwalonym pniem Waldek masturbował się, co chwila oblizując wysuszone od słońca wargi. Nawet na chwilę nie spuszczał wzroku z owego widowiska, jakie zgotował mu marnie zapowiadający się poranek. Patrząc na wdowę wydawało mu się, że spogląda w jego stronę zalotnie, uśmiecha się do niego świadoma jego obecności i tego co właśnie robił. Lecz nie obchodziło go to teraz. Czół, że zaraz dojdzie, rozlewając się obficie na korze zwalonego drzewa. Gdy już był bliski finału usłyszał głos kobiety.

 

- No wyjdź już młody człowieku z ukrycia... Wyjdź! Wiem, że tam jesteś! No już! – powiedziała z nutą drwiny i pogardy w głosie.

Chłopak słysząc to wstrzymał oddech i zastygł bez ruchu, przywierając mocno do ziemi.

- No już! Wyjdź zza tego drzewa, ja nie gryzę! – powtórzyła bardziej stanowczo. Waldek, leżał tak jeszcze przez chwilę z odrobiną nadziei, że może jest jeszcze ktoś inny, za całkiem innym drzewem i to wcale nie jego dojrzała kobieta, lecz po chwili wstał zawstydzony, uprzednio poprawiając materiałowe spodnie – Ale nie powie pani ojcu? – zapytał.

- Ładnie to tak podglądać damę? – odpowiedziała pytaniem kobieta – Zbliż się! Nie ugryzę cię! – Chłopak podszedł powoli ze wzrokiem wbitym w ziemię, unikając patrzenia na nagie ciało kobiety.

- To co, mały zboczeńcu? Nagle odechciało ci się na mnie patrzeć? Spójrz na mnie! Możesz obejrzeć mnie teraz z bliska. Możesz mnie dotknąć, jeśli chcesz. Chciałbyś ich dotknąć? – zapytała kobieta, po czym chwyciła go za rękę i położyła na swych piersiach, przesuwając ją powoli z góry na dół. Podniecony chłopak nie odpowiedział, tylko przełykał nerwowo ślinę, błądząc wzrokiem po nagim ciele kobiety – O tak, chcesz tego i to bardzo, prawda mały podglądaczu? – mówiąc to ujęła delikatnie jego głowę i ułożyła ją na swym biuście.

Chłopak złapał rękami mocno za jej piersi, zaczął je miażdżyć i ściskać, jednocześnie ssając łapczywie ich sutki – Wystarczy! – krzyknęła kobieta, której nie spodobała się nachalność chłopaka i odepchnęła go od siebie – Pokaż mi co tam masz! No już!  – powiedziała wskazując na jego spodnie, po czym uklękła przed nim i zsunęła je powoli wraz z majtkami z bioder. Wciąż sterczący penis wyskoczył z nich stając na baczność – No nie masz się bardzo czym pochwalić – skomentowała, śmiejąc się na widok niezbyt okazałego członka chłopaka, po czym ujmując go ustami, zaczęła powoli i delikatnie ssać. Mokra od śliny męskość chłopca pojawiała się cała, by po chwili zniknąć w jej ustach, aż po samą nasadę. Chłopak w przypływie doznań pochwycił głowę kobiety i zaczął szybko i energicznie poruszać biodrami – Ssij go mocno wiedźmo! Wiem że to lubisz! Ssij go dziwko! – powtarzał, wpychając jej mocno i brutalnie penisa w usta.

- Hej! Hej! Młody człowieku! To tak demonstrujesz przede mną swoją męskość? – zapytała oburzona, odpychając go od siebie – To tak młodzieńcy postępują z damami? Nie chcę byś mi już skończył – mówiąc to zaczęła delikatnie całować i muskać językiem jego jajka. W tej samej chwili penis chłopca drgnął kilkakrotnie w spazmie, po czym strumień gorącej spermy rozlał się na jej policzku i uchu.

- Ty mała, pieprzona świnio! Co to miało być? To już wszystko? Pieprzony prawiczek!

- Przepraszam, proszę pani. Ja nie chciałem – powiedział zmieszany chłopak oddychając ciężko.

- Chodź tu! Klękaj! – powiedziała, wstając na równe nogi, w tej samej chwili chłopak przyjął jej wcześniejszą pozycję. Kobieta przyciągnęła go za włosy, przyciskając usta do swojego łona. Chłopak jęknął z bólu i uderzył nosem o miękki wzgórek łonowy – Liż mnie! No już! – chłopiec zaczął niezgrabnie wwiercać się w kobiety cipkę, szorując językiem z góry na dół – Kurwa! Nawet tego nie potrafisz ty mały debilu? Tak prosta czynność jak lizanie sprawia ci trudność? Wsuń we mnie swój nos! No już, chcę byś wiedział jak pachnę, jak pachnie kobieta. Oddychaj w niej głęboko. Poczuj moją woń, może ci się podniesie! – chłopak oddychał ciężko, z nosem utkwionym głęboko w jej cipce. W tym samym czasie kobieta, wykonywała małe, okrężne ruchy biodrami – Wystarczy! Muszę cię ukarać! Wiesz o tym? Skoro nie potrafisz być mężczyzną, zobaczymy jak się sprawisz w roli kobiety. Połóż się tam! – powiedziała, wskazując ręką szeroki pieniek, nieopodal zwalonego drzewa za którym się chował. Chłopak szybko podniósł się z ziemi i zrobił posłusznie o co prosiła – Na brzuchu nie na plecach, do cholery! – chłopak przekręcił się na brzuch, nerwowo spoglądając na kobietę. Wdowa odwiązała, z niewielkich słupków stojących przed domem, sznur do wieszania prania, po czym podeszła do chłopca.

- Ręce! – rozkazała.

- Co pani zamierza? – zapytał mocno wystraszony chłopak.

- Ręce powiedziałam! – powtórzyła, okładając go pozwijaną liną po plecach.

Chłopiec trzęsąc się, podał jej nadgarstki, które starannie i mocno skrępowała, potem zrobiła to samo z jego nogami, a na koniec zwisające kończyny mocno obwiązała wokół pnia, co niemal całkowicie skrępowało chłopaka ruchy.

- Nie bój się kochanie. Spodoba ci się – mówiąc to obeszła go od tyłu, po czym zaczęła całować i masować jego chude uda. Liżąc je powolutku, delikatnie pieściła i lekko kąsała śnieżno białymi ząbkami – Widzisz. Nie jest tak strasznie, a ty się bałeś głuptasie – rozchyliła delikatnie pośladki chłopca i wcisnęła język w jego odbyt, liżąc go, by po chwili wsunąć tam palec. Gdy już go rozluźniła, wstała i zapytała – Podoba Ci się? – Chłopiec nie odpowiedział, tylko upokorzony i wściekły, wpatrywał się w ziemię – Zaraz wrócę – powiedziała z uśmiechem i skierowała się w stronę domu. Znikła na chwilę w sieni, by powrócić z wielkim zielonym ogórkiem.

- Kochanie jak wiesz, ogórasy nie są tak gładkie, jak mój języczek czy paluszek, a właściwie bywają szorstkie, więc może troszeczkę boleć.

Gdy wcisnęła ogórka w odbyt chłopca, ten zawył z bólu, po czym zaczął krzyczeć – Ty jebnięta suko! Puść mnie! Ty głupia czarownico, zobaczysz zemszczę się! Wrócę tu i wsadzę ci w dupę dyszel od wozu! Wypuść mnie! Rozwiąż mnie, proszę! Nikomu nie powiem!

- Nie krzycz. Obiecałeś, że będziesz grzeczny. Poza tym przecież jesteś twardzielem, prawdziwym mężczyzną. To przecież chciałeś pokazać przed chwilą. Czyż nie? A twardziele nie płaczą i nie krzyczą jak małe dziewczynki. Musisz być dzielny. Mam coś dla ciebie – mówiąc to podniosła czerwone, koronkowe majtki z trawy i wcisnęła mu do ust – No! Teraz będziesz cicho.

Wciskała ogórka w odbyt chłopca, coraz to głębiej i szybciej, który z każdym wysunięciem stawał się bardziej zakrwawiony. W tym samym czasie podciągnęła mu koszulkę nad głowę, siadając na karku i zaczęła mocno trzeć mokrą cipką, o jego wystające kręgi na kościstych plecach. Krew wymieszana z kałem spływała po jego jądrach, skapując na ubite trociny wokół pnia. Chłopak wił się z bólu i próbował uwolnić szarpiąc więzy. Ruchy bioder kobiety stały się szybsze i bardziej energiczne. Aż w końcu odrzuciwszy ogórka, wbiła paznokcie w chłopca pośladki i opadła ciężko na nim, całując zakrwawione uda. Leżała tak przez chwile, po czym usiadła obok pnia na trawie, uśmiechnęła się, głaszcząc go czule po twarzy, po której wciąż ściekały łzy. Podniosła z ziemi mokry ręcznik którym wcześniej obmywała swe ciało i przyłożyła mu do mocno zakrwawionego odbytu. 

-Już słońce nie boli. Widzisz? Powinieneś mi podziękować. Myślę, że to cię nauczy jak postępować z damą. Musisz brać na siebie konsekwencje tego co robisz i mówisz do kobiety, zrozumiałeś? – zapytawszy wyciągnęła majtki z jego ust – Czy jutro też mnie odwiedzisz? – zapytała zalotnie. Chłopiec nie odpowiedział.

-Myślę, jak lepiej już pójdziesz – odparła, przecinając krępującą go linę.

Miłość to staromodne słowo

(tekst napisany na konkurs Interaktywnego Salonu Piszących w Szkocji)

 

 

Pukanie do drzwi wyrwało Darię z popołudniowej drzemki. Zerwała się, usiadła na brzegu sofy, spuszczając nogi na podłogę. Zanurzyła twarz w dłoniach, przecierając zaspane oczy. Po chwili ktoś zapukał ponownie, znacznie mocniej niż poprzednio.

- Kiego chuja niosą?- zaklęła głośno, po czym sięgnęła po niedopitego drinka, stojącego na szklanym stoliczku. Wysączyła go do dna, wypluwając z powrotem do szklanki rozmoczoną cytrynę, następnie udała się w stronę drzwi.

 

Na progu stała Baśka w żółtej, ortalionowej kurtce i w starych, wypchanych na kolanach spodniach dresowych. Była blada jak ściana, a rozmazany makijaż świadczył o tym, że przed chwilą płakała.

 

- Co się stało? – zapytała Daria.

- Robert mnie zostawił – odpowiedziała Baśka, wybuchając jednocześnie z trudem tłumionym płaczem.

- Tak po prostu?

- Tak. Powiedział, że się zakochał, spakował ciuchy i odszedł. Podobno wynajął sobie mieszkanie gdzieś na Gorgie.

- Co? Zakochał się? W kim? – roześmiała się Daria.

- W tej małej co na notesach robiła.

- Co? W jakiej małej? – zmarszczyła czoło próbując przywołać myśli.

- No, w tej zezowatej gówniarze, co ją agencja do nas przysłała.

- Aaa... o tej mówisz. Hmmm... Kręciło się kurwie ucho, kręciło i wykręciło! Ja tak czułam bo dupę jak pawian lansowała.

- Ale jak on mógł mnie zostawić dla niej? Przecież to jeszcze dziecko.

- A to akurat mnie nie dziwi. Sama bym cię zostawiła dla takiej świeżyzny.

- Ale...

- Nie ma żadnego ale! Posłuchaj mnie ciotka, gdy się pięćdziesięcioletniemu prykowi, trafi siedemnastoletni jebliwy aniołek, to choćby mu przeciwpiechotna miała nogę urwać, nie wytrzyma i poleci. Gwarantuje ci, każdy facet tak ma. I gwarantuje, że każdy jeden... a z resztą, czym ty się martwisz? Gówniara dopiero zjechała, sama zagubiona, niekumata jeszcze. Więc złapała sobie opiekuna – sponsora. I co ty myślisz, że ta historia będzie z happy endem? Bla, bla, bla... i żyli długo i szczęśliwie – Taki chuj jak Batorego komin! Powiem ci jak będzie. Mała stanie na nogi, złapie kontakty, przyjaciół. I nie miną trzy miesiące jak go pierdolnie z hukiem. A on wróci na kolanach do ciebie. Robiąc maślane ślepia, będzie stękał jaki on był głupi, że źle zrobił i jak bardzo żałuje. Pęka mu serce, śledziona i chuj wie co tam jeszcze z tego powodu. I wtedy ty, najzwyczajniej, każesz mu wypierdalać moja lalu. Czaisz?

- Ale to i tak nic mi nie da. Mam czterdzieści sześć lat. Szesnaście lat związku z Robertem, a teraz mam być sama? Ja tak nie będę umiała. Co ja mam teraz zrobić? Za stara już jestem by znaleźć sobie kogoś.

- Jak to co robić? – I ty się z kimś ruchnij... wiesz... z tym Stevenem z książek. Pamiętasz? Jak go poznałaś, cały dzień za mną chodziłaś i pieprzyłaś w kółko – „Jakie on ma dobre oczy. Jakie on ma dobre oczy”. Wystaw mu. Myślisz, że nie weźmie. Rzuci się jak sikorka na słoninę. I nie pieprz mi, że na ciebie za późno. Bacha, jesteś zajebista dupa, sama bym ci zerwała majtki. Tak, że żyj kobieto, żyj. Po szesnastu latach małżeństwa masz sporo do nadrobienia. Zrobimy tak – od nowego miesiąca będę szukała współlokatora, więc zostawisz tamto mieszkanie i wbijasz do mnie, ja się tobą zajmę.

- Dzięki ale zostanę u siebie, może on wróci, może mu tylko chwilowo odbiło. Poza tym ja go wciąż kocham.

- Głupia cipa! Posłuchaj! Miłość nie istnieje – to mit. Miłość wyszła z mody. Każdy teraz się bzyka z każdym. Dla słodkiego sekreciku i adrenaliny. Bez uczucia, bez ciepła. Czas sentymentów, romantyzmu i poetów układających ptysio – serenadki minął. Rozumiesz? Jest zauroczenie które z czasem mutuje na przyzwyczajenie. To cała definicja miłości. A ty masz się teraz odzwyczaić. Kochać to można kota albo psa, a nie faceta. Poza tym mieliście swoje dłuuuugie pięć minut. Szesnaście lat to zajebiście długo. Powinnaś się cieszyć, że tyle pociągnęliście bez zgrzytów. W końcu musiało się spierdolić. Wybacz, ale związki mają to do siebie, że się w końcu rozpadają. Weźmy taki Radziecki. Prosty przykład na to. Od maja zamieszkamy razem bez dyskusji.

 

5 miesięcy później...

 

Daria leżała na sofie, tępo wpatrzona w ekran telewizora. Ściskając mocno pilota, co chwila skakała z kanału na kanał.

- Kurwa, sobota wieczór, a w szkiełku nic niema – powiedziała gdy ktoś zapukał do drzwi. Rzuciła na stolik pilota, przeczesała palcami włosy, po czym pobiegła otworzyć. Na progu stał Robert, który na widok Darii wymusił uśmiech.

 

- Cześć. Jest Basia?

- Chuj cię obchodzi, zapytać się możesz.

- Oj, Daria, nie rób sobie jaj.

- Jaja to ty zaraz stracisz.

- Daria pozwolisz? – zapytała Baśka, która wyszła z kuchni usłyszawszy głos Roberta - Cześć. Co cię sprowadza?

- Cześć. Chciałem zabrać kilka płyt, jeśli nie masz nic przeciwko.

- Wiesz co? Ciągle są gdzieś w pudełkach. Płyt nie rozpakowywałam. Musiała bym poszukać. Wejdziesz? Zrobiłam pomidorową.

- Nie. Nie zawracaj sobie głowy. Przyjdę innym razem. Co w ogóle u ciebie?

- A nic. Mieszkam z Darią jak widzisz.

- A ja z Krzyśkiem i Mirkiem.

- A co z...?

- Stare dzieje. W następną sobotę Stefan robi grilla. Wczoraj skończyliśmy szykować to Volvo co kupił. Z tego złomu zrobiliśmy nawet fajną pszczółkę, więc trzeba ją opić. Mały Stefana aby pyta – „Gdzie ciocia Basia? Gdzie ciocia Basia?”

- No...

- Może poszłabyś...?

- Pracuję.

- Ok... tak pytałem...

- Ale może się z kimś zamienię.

- Fajnie by było. Zadzwonię do ciebie w czwartek.

- Ok.

- To ja spadam. Cześć.

- Cześć.

 

Baśka zamknęła drzwi po czym wróciła do salonu. Daria siedziała na sofie z założonymi rękami i patrzyła na nią z przymarszczonym czołem.

 

- No co? – zapytała Baśka.

- Gówno! Głupia cipa! – burknęła Daria.

 

 

© 2014 by Na pełnej kurwie

  • Facebook Clean
bottom of page