top of page

 

Marzec

dziś jeden z tych dni

w których śmierdzę sztormem

i mokrym psem

 

a z nosa kapie fluid

srebrzysta kleista masa

połączona z charczącym brakiem

płynności wymowy

 

pieprzony zasmarkany marzec

i jego niewydolność wiosenna

zaparcie zimowe

gazy i wzdęcia

północnego frontu

atmosferycznego

 

i tylko pod kocem lody ruszyły

by choć w czterech ścianach

poczuć wiosnę

 

 Krucy

 

Ode wsi plagą krucy lecą

Czarnymi płaty nieba mącąc

Mroczni bratowie kaleczą błękit

Niczym węgle ciskane w niebiosa

 

Chrapliwy śpiew tnie powietrze

Na postrzępione wstęgi

Szpadla o wieko trumny zgrzyt

Swą pieśnią zwabił je

 

Lecą by pokłon śmierci złożyć

Skłóceni z ciszą ewangeliści

W chłodzie marmuru zanurzą się

Wśród szeptów koron drzew

 

 

Zima w CC Blooms

 

taki śnieżek

czysty puszysty

nieproporcjonalnie do swego

wzrostu i wagi

biały

 

na krzywy ryj się

wprószył

mijając ciecia

przemycony

na pagonach płaszcza

 

lecz nie służą mu

te balety

w tropikach nocnego klubu

topnieje

marnieje

wsiąkając w parkiet

zanika

 

taki to oto obraz

męki meteorologicznej

 

 

Krótka będzie to przestroga przed wizytą w domu Boga

niech pan tam nie wchodzi

tam margines cały

głodnych co chleb na myśli

w pierwszych rzędach tarasów

z widokiem na obraz męki pańskiej

 

pan tam nie zagląda

tam gnojone myśli

salwami spojrzeń szczute – prostowane

Pedały out!

Czarnuchy out!

I ci, co obrzezane mają przyrodzenie.

Out! Out! Out!

 

tam zespół powikłań poróżańcowych

jak od klęczenia zdarte kolana

bolące stawy i garb

 

pierdu pierdu

ja się zdrzemnę – pieśni

anielskich chórów ziewających jap

 

zdrowaś Mario – szerszym gestem

zdrowaś Mario – pełną gębą

 

 

Współczesne dogmaty kolorowej prasy

 

Zobaczysz kochany,

spodoba ci się – mówiła,

wciskając pokryty rumiankowym kremem palec

głęboko w moją dupę.

 

Tak się kończy zazwyczaj

jej wieczorna lektura,

tych uzdatniających związki porad

z seks rubryk „Cosmopolitana”.

 

Analny potencjometr do poprawiania jakości relacji,

wynaleziony przez szamanów z wyższych półek.

 

 

Wiatr

 

był taki wiatr

dużo starszy ode mnie

 

szpetny i złośliwy

żonglował chuderlawym ptactwem

rozbawiony

a gdy oknem wpadł

szarpał za włosy marzenia płosząc

 

śmiał się do łez

mówiąc że nie urosnę

i zawsze do pięt będę aby

 

i o ciebie też pytał

pytał dlaczego wyszłaś

mi bokiem

 

i gdzie bym się nie skrył

tam był całym swym chłodem

czekał

pełen trudnych myśli

 

wciąż pytał czemu nie ufam

 

 

Przewlekły romans zakaźny

 

serce nie sługa

w kurwe jebane

przewlecze człowieka

przy samej kieszeni

yszzz to uczucie

świerzb duszy

 

pora na dobranoc

i łóżkową przemoc

przymuszanie w rytm

twista bębna pralki

czułości po nudności

 

najwyższe piętro

w szklanym pałacu apartament

jakież to perspektywy

popatrzcie no wy

nawet się nie śniło

 

i tyle tylko ciepła dane

dopóki sułtanowi nie ścierpnie ramię

 

 

Pamięć

 

falochrony złudzeń
strzegą marzeń

falochrony pragnień
studzą zmysły

Falochrony pieśni potępionych
pieszczą oddech we włosach zakazanych
kontrastem czerwonych ust spływając
z kropelkami złotego potu
po tablicach dziesięciu spraw oczywistych

 

 

Częstochowski okultyzm turystyczny

 

 

Pamiętaj abyś dzień święty święcił!- wyje stary dzwon.

Z wierzy kościelnej spłoszył rozwiązłe ptactwo.

 

Na gzymsie katedry białe witraże lepione przez „gruch- gruch”.

Gastryczny artyzm analny.

 

Skośnookie plemię obwieszone amuletami fotograficznymi.

Odmawia swoje „pstryk”.

 

A stonoga pełzła na kolanach,

krwawiąc drogi płatkami piwonii i róż.

 

Hosanna! Chaos-anna!

Abba ojcze! Tram trach!

 

Fanatyk uszami klaszcze.

Hołd cieśli z Nazaretu składa.

 

Abba ojcze,  abba!

A może haba, haba?

 

 

 

Las

 

ten las jest pełen zaklęć

i starszych pań

co garstkami wiewiórką sypią

 

taki gest znudzonych leśnych wróżek

z szpetnie strzyżonym pudlem u nogi

 

 

 

Karty wspomnień

 

 

na mych wspomnieniach układam domek z kart

każda z kart Joker z szyderczym uśmiechem

jadowitym spojrzeniem

 

los drwił z przeznaczenia

czy przeznaczenie drwiło z losu

 

kanarek w klatce głupoty

tyle z wolności

 

Fundamentalny wszczep wyświęconych fobii

 

wszyscy mamy krzyż w głowach

i antysemityzm

wpojony z na pozór niewinną kołysanką

 

hyś hyś żydowski banyś

warszawski kupiec

 

nakapało na głowę a dalej już poszło

różańce klepańce

ponure wersy jedynie słusznego kultu

 

czasy się zmieniają

to i biznes pchać trzeba

litania do sylikonowych implantów

bogurodzicielki 

 

 

Nowa religia - nowy show

 

zbudujemy kościół

biurowiec zbawiania

zwyczajny jak inne -

szary i publiczny

gruboskórny z zimnego kamienia

pozbawiony sumienia

i zasięgu telefonicznego

 

i na tron zasiądę

ja - kapelan świerszczy

nałożnicą boga zostanę

bardziej z przymusu

niż z chęci

maleńkim śpioszkiem

w kąciku oka Jahwe

 

a wasze modlitwy

wypychają me kieszenie

bo któż w łaskę boga

wkupić się nie chce

i na stos ktoś pójdzie

ku radości tłumu

zgniłe owoce przebrane

już nic nie razi w oczy

zaprawiany krwią tonik

na trądzik wiary

 

 

Vampiria

 

Pod śnieżną kopułą

ukryty szkarłat.

Wonny w ból

i sól.

 

Wślizgujesz się pod aksamitną powiekę,

by wypłynąć ze łzami.

 

Czy wciąż pragniesz

kościanych klejnotów południc?

 

Zrywam z ciebie wstyd.

W modlitwie ekstazy umiera strach.

 

Spocznij na jagniąt kolanach

Zaklęty w szakal wzrok

Zza ściany półmroku wygląda

O cnoto...

 

Chłód warg zanurzam

w twym ciepłym oddechu.

 

Odchylasz głowę,

pucharem stając się.

Rezonansem odchodzisz,

w ostatni jęk.

 

 

*** (I tak wrócę)

 

I tak wrócę.

Ten sam – jak ostatnio.

Zawinięty we wczorajszą gazetę.

Drugiej świeżości.

Truchło,

na chłodnym blacie.

 

A ty nakryjesz mnie,

jedną z tych „ostatnich szans”.

 

I znów będzie nam dobrze.

 

 

*** (a gdy gestem swych warg)

 

a gdy gestem swych warg

na kolana mnie rzucisz

i skłonisz do bycia bestią

potulną

co z ręki szeptem karmić

można

 

wachlarzem bosych stóp

zahipnotyzowany

uwagę ci całą dam

na tą i inną noc

 

i oddam ci nawet...

 

wszechświat nie jest wciąż mój

to już który rok z rzędu?

 

i weź się człowieku nie wkurw

 

 

Gdy widok podwiązek znów łata nasz związek

 

tak jak siedzę wstanę

drzwiami trzasnę

wyjdę

teraz w tym momencie

wyjdę i nie wrócę

ostatecznie

bezpowrotnie

bezapelacyjnie

 

i nie pomoże tutaj szloch i lament

kocie ślepka amory

sto analów oralów

na zgodę wypięta pryszczata dupa

ani też fachowa pomoc

dla kobiet będących pizdą

 

będę nieugięty

nieuległy

niezłomny

nieubłagany

taki nie – jak – ostatnio

 

 

Dociekania Baranka B.

 

ludzie mówią żem z Boga

ludzie dużo gadają

czasem to i prawdę

częściej co im wygodniej

 

przez szczeliny w podłodze widywałem stwórcę

krzątał się po izbie przez chwilę

mocno chwiejnym krokiem

a potem ten moment

ten moment gdy zatykałem oczy i uszy

wciskając głowę między chude kolana

i czekałem

 

gdy skończył wychodził

czasem coś powiedział

rzucając na stół garść srebrnych monet

 

ludzie mówią że Bóg nas kocha

że wszyscy jesteśmy jego dziećmi

mnie nie chciał nawet widzieć

 

 

Gdy coraz bliżej ziemi

 

śmierć się zapowiedziała

lodowatym dreszczem

zwolnieniem zwieracza odbytu

 

strach nie pozwolił

umrzeć godnie

dopilnował tej ostatecznej

kompromitacji

 

ot taki koniec

zbyt dyskomfortowy

na rachunek sumienia

 

 

 

Bo żyć nawet chwili bez Ciebie...

 

Pomyślałem,

że mam ochotę odpocząć.

Zamknąć się sam na sam.

Gdzieś tam – głęboko.

Ze sobą tylko i wyłącznie.

Gdzie Ciebie nie poznał nikt.

Jeszcze... Na szczęście? O dziwo? –

Nie wiem.

 

Wyobraziłem też sobie,

że mógłbym choć na chwilkę

przestać o Tobie myśleć.

Uciec zmysłami poza Twój zapach.

Obejść Cię dookoła

nie zauważając.

 

Pomyślałem, że nie napiszę.

Że zmyślę coś.

Wzrok odwrócę gdy spojrzysz.

 

Nie chcę już do tego wracać.

 

 

 

*** (czas łgał)

 

czas łgał

twierdził że go tak wiele

tymczasem stopniał

jak sopel w dłoniach dziecka

 

nawet nie zdążyłem

powiedzieć że kocham

i gdybyś została...

 

czas marniał

z każdym naszym oddechem

zbyt mało by wzrok nasycić

nim znikniesz w welurowej sukience

 

nawet nie spróbowałem

cię przekonać

zapytać o czym myślałaś uśmiechając się

 

a ty tylko

gdy mnie dostrzegłaś

zniżyłaś głos

w słuchawce on

 

przy drzwiach

ostatnie pociągnięcie szminką

 

voila!

 

© 2014 by Na pełnej kurwie

  • Facebook Clean
bottom of page